MILION CUDOWNYCH LISTÓW

08:44

Na pewno każdy z was miewał chwile załamania. Momenty, w których uważaliście, że już nic nie ma sensu, albo najzwyczajniej w świecie nie zasłużyliście na tak okropny los. Nie ważne, czy zerwaliście właśnie z kimś, kogo kochaliście ponad życie, zachorowaliście na ciężką, okrutną chorobę, przez którą wasze życie zmieniło się nie do poznania, czy po prostu macie zły dzień, gorszy humor - ta książka, o której zaraz przeczytacie, podniesie was na duchu.


Zastanawialiście się kiedyś, jak jedna, mało istotna rzecz, jak na przykład ugryzienie kleszcza potrafi sprawić, że wasz świat runie wam na głowę? Ja do tej pory też nie.
Jodi wylądowała w szpitalu z zapaleniem mózgu, akurat wtedy, kiedy jej życie było poukładane i szczęśliwe. Przykuta do łóżka powoli traciła nadzieję na wyzdrowienie i chęci do czegokolwiek. Przestała rozwijać pasję, między innymi dlatego, że jej prawa strona ciała była sparaliżowana. Musiała od nowa nauczyć się chodzić i pisać. Jednak najtrudniejszym było zrezygnowanie z większości rzeczy, które do tej pory kochała wykonywać. W końcu doszła do wniosku, że albo się podda, albo wykorzysta ten czas, by zrobić coś dobrego. W tym celu założyła stronę One Milion Lovely Letters. W mailach ludzie z całego świata opisywali jej swoje problemy, a ona odpisywała pokrzepiający, przepełniony miłością i nadzieją list. Pomogła nie tylko bliźnim, ale także samej sobie. Dzięki tak pracochłonnemu zajęciu nie miała czasu na rozmyślanie o tym, jak wygląda życie po jej chorobie, ani też przez jakie piekło musiała przejść.

Miałam wielką ochotę pochłonąć książkę na raz. Kupując ją, nie wiedziałam, że wszystkie wydarzenia zawarte w niej działy się naprawdę. Uważałam, że to wymyślona historia naprawdę kreatywnej i pozytywnej pisarki.
Muszę przyznać, że momentami uroniłam łzę przy lekturze. Jodi jest dla mnie wzorem do naśladowania a także w pewnym sensie wybawcą. Naszpikowała mnie wolą walki i optymizmem, którego brakuje mi w dosyć ciężkim okresie, jaki aktualnie przechodzę (jest on też powodem mojego zaniedbania bloga). Możliwe, że kiedyś wezmę się na odwagę, aby napisać o chorobie, ale aktualnie nie jestem na to gotowa.

Akcja "Milion Cudownych Listów" to coś, co porusza nie jedną osobę na świecie. Moim zdaniem, niebywałym jest, że istnieje ktoś tak wspaniały, jak Jodi Ann Bickley. Bezinteresownie wspomaga ludzi, odpisując im na maile, zachęca do pomagania innym i odważyła się opowiedzieć swoją własną, niezbyt kolorową historię.


Książka, którą opisałam na pewno zapadnie mi głęboko w pamięci i nie raz do niej powrócę. Wszystkich was zachęcam, do sięgnięcia po lekturę - warto, naprawdę warto.

Wasza A

ZIMOWY PLENER I KILKA INFORMACJI

05:47

Witam was w pierwszym poście, który zamieszczam na tym blogu w roku 2017! Jestem niezmiernie szczęśliwa, że on wciąż istnieje, a co lepsze - żyje. Zakładając go, nie sądziłam, że jeżeli kiedykolwiek go porzucę, w końcu do niego wrócę. A jednak - jestem. Ale to dzięki wam, bo gdyby nie wy, wasze komentarze i wyświetlenia - nie miałabym dla kogo pisać. Dziękuję i mam nadzieję, że za rok będę mogła znowu napisać notkę w tym stylu. 

Pierwszą informację podam na początku, drugą na samym końcu. Otóż - jak dało się zauważyć, dosyć długo byłam nieobecna na blogu. Przepraszam za to. Tak naprawdę, aktualnie nawet nie mam jak się usprawiedliwić. Mam pewien problem, o którym może kiedyś odważę się napisać, aczkolwiek aktualnie nie jestem na to gotowa, tym bardziej, że siedzę w nim po uszy i złudnie czekam na ratunek, samej nie potrafiąc sobie pomóc. Ten problem zabiera mi ochotę na wiele rzeczy, w tym także pisanie czy czytanie innych blogów. Mimo wszystko postanowiłam, że nie będę się poddawać i zrobię na przekór temu cholernemu czemuś. 

Dzisiaj, po przebudzeniu wyjrzałam za okno i oczy mi się zaświeciły - przynajmniej tak stwierdziły Faith i Melanie. Cóż poradzę, że mimo tego, że jestem ciepłolubna, śnieg jest jednym z najpiękniejszych widoków, które dane mi było zobaczyć kiedykolwiek? Tak więc, po śniadaniu i wstępnym ogarnięciu się, zapowiedziałam dziewczynom, że wybieramy się na zdjęcia. Początkowo obie były zadowolone i od razu chciały pędzić na dwór, nawet nie zastanawiając się nad tym, ile tak naprawdę stopni pokazuje termometr. Faith uparła się, że pójdzie w swojej ukochanej, różowej sukience, bo przecież musi dobrze wyglądać na zdjęciach. Szybko jednak zrezygnowała, gdy owiał ją chłód i wróciła w podskokach, pytając, czy mam dla niej coś cieplejszego. 
Niestety, ale z racji, iż obitsu nadaj jest w drodze, nie znalazłam niczego, co rozmiarowo nie wyglądałoby na niej jak worek. Mimo wszystko zdaniem moim i Melanie, młoda wyglądała naprawdę uroczo w o wiele za dużej kurtce moro. 
Mel zaś postanowiła porozmawiać z koleżankami z pokoju obok i załatwiła sobie strój Crystal Winter (Ever After High). W końcu przekopałam jeszcze stare ubranka po mojej poprzedniej dal i znalazłam dwie, może nie do końca pasujące do ich strojów czapeczki. 
Przyznaję, że całą trójką nieźle zmarzłyśmy i po powrocie rzuciłyśmy się na ciepłą herbatę. 
Zdjęcia wyszły jak wyszły, ponieważ używałam aparatu mojego taty, z którym nie do końca potrafię się dogadać. Mimo to - jestem zadowolona, a Faith była w niebo wzięta swoją pierwszą wycieczką na zewnątrz. 





Drugą informacją, o której chciałam napisać, jest fakt, że za kilka dni dołączy do naszej małej rodzinki jeszcze jedna, Monsterkowa panienka. Nie zdradzę nic więcej, poza tym, że jest to OOAK. 
Wyczekujcie jej w następnych postach :-) 

Tymczasem żegnam się z wami i życzę wam udanego, długiego weekendu. Wychodząc z domu pamiętajcie o czapkach i szalikach, bo temperatura jest naprawdę niska. Do napisania.

Wasza A.