NOWY(STARY) CZŁONEK LALKOWEJ RODZINKI

05:50



Przed trafieniem do szpitala miałam odebrać od przyjaciółki pewną śliczną i tajemniczą panienkę. 
Los jednak sprawił, że nie udało mi się tego dokonać. 
Dopiero podczas pobytu na oddziale została mi ona dostarczona. 
Przysięgam, że w duchu cieszyłam się jak małe dziecko, mimo, że może nie okazywałam tych uczuć. 

Dlaczego "Nowy(stary)"? Ano, dlatego, że samą lalkę miałam już kilka lat wstecz. Miała w sobie coś, co nie pozwalało mi jej sprzedać. I czuję ulgę, bo gdybym zdecydowała się jej pozbyć, teraz nie miałabym możliwości na wpatrywanie się w takie cudo. 

Już dawno chciałam nazwać lalkę pewnym imieniem, ale do żadnej ono nie pasowało. Jednakże, po zobaczeniu jej nowej twarzy, decyzja zapadła natychmiastowo - Columbine.




Jest ona najstarsza z dziewczyn i odgrywa dla nich rolę starszej siostry, dzięki czemu Melanie znowu może poczuć się nieco jak dziecko. Podejrzewam, że właśnie tego jej brakowało. W końcu - kto w życiu nie pragnie beztroski? 


Jestem nią przeogromnie zachwycona i cieszę się, że jest częścią mojej lalkowej rodzinki, która, jak widać, wciąż się rozrasta. 


Na zakończenie wstawiam wspólne zdjęcie dziewczyn   ↓




Wasza A

JAK ŻOŁNIERZ, CZYLI ANOREKSJA POWODEM MOJEJ NIEOBECNOŚCI

03:10

Zapewne większości osób zdarzyło się spojrzeć w lustro i stwierdzić "Może powinnam trochę schudnąć? W końcu, nie zaszkodzi przed wakacjami zmniejszyć liczby kilogramów". I ja pomyślałam w ten sposób, gdy spostrzegłam, że to już nie jest zeszłoroczne 42kg, a 51kg. Nie zwróciłam jednak uwagi, że i mój wzrost poszedł w górę.

Długo zbierałam się na dodanie takiego wpisu. Tak naprawdę, wciąż nie jestem zdrowa, ale dalej walczę. Z resztą, nie tylko ja. Wcześniej nie dostrzegałam, jak bardzo ranię rodzinę i przyjaciół, popełniając powolne i bolesne samobójstwo.

(zdjęcie z grudnia)

Wszystko zaczęło się od zwykłego "chcę schudnąć". Początkowo byłam nastawiona na maksymalnie 2 kilogramy, nie uważałam, że będę na tyle zdeterminowana, żeby spaść niżej. Nawet nie zauważyłam, kiedy 2 zamieniło się na 12.
Początkowo delikatnie ograniczałam kalorie. 900 na dzień to mało, ale dla mnie stopniowo zaczynało wydawać się, że niedopuszczalnym jest spożywaniu AŻ tylu, jeżeli chcę schudnąć.
Tak więc zmniejszałam kalorie, a wraz z ich spadkiem, spadała także moja waga.
W końcu doszłam do 100kcal na dzień, a zdarzało się, że nie jadłam zupełnie nic, jedynie popijałam co chwila czerwoną herbatę, aby zabić uczucie głodu.
W pewnym momencie nie dawałam rady. Już sama nie wiem, jak to się stało, że zaczęły się wędrówki po psychologach.

(zdjęcie ze stycznia)

W końcu trafiłam do psychiatry. Zmęczona, wyniszczona i zła na wszystko, co działo się wokół mnie, a zwłaszcza zła na siebie, trafiłam na oddział psychiatryczy. Dwa dni z rzędu płakałam, modląc się w duchu o to, żeby moja waga magicznie zmieniła się na wagę wyjściową. Wtedy nie byłam świadoma, że spędzę tam miesiąc.


Podczas pobytu w szpitalu nauczyłam się więcej, niż przez tyle lat w szkole. Szkoła nie uczy życia, a takie miejsce - owszem.
Poznałam ludzi z wieloma, różnymi problemami. Najbardziej przerażało mnie to, że oddział był przepełniony, bo mógł pomieścić maksymalnie 15 osób, a w pewnym momencie było nas aż 21. Mało tego - chętnych była jeszcze więcej. Gdy tylko ktoś wychodził, nowa osoba przybywała na jego miejsce. Przez dwa tygodnie byłam jedyną anorektyczką. Gdy wychodziłam, zostawiłam tam 5 koleżanek, które wciąż walczyły.

Szpital nie jest miejscem, które odpowiednio wyleczy. To po prostu terapia "szok". Dostajesz obrzydliwe jedzenie pod nos i jesteś zmuszona je zjeść. Ten, kto się nie stosował i odmawiał posiłków był traktowany sądą (umieszczano w nosie rurkę, która doprowadzała do żołądka zmiksowane jedzenie).
Wytrzymałam miesiąc. W ostatni dzień przed wyjściem dostałam obiad obrzydliwy w tym stopniu, że przeżyłam załamanie nerwowe i odmówiłam spożycia "mięsa". Gdyby nie fakt, że moja prowadząca zlitowała się nade mną i kazała zjeść mi jedynie dokładkę ziemniaków z surówką, to zapewne i mnie czekałaby sąda, bo przysięgam, że w tamtym momencie wolałam rurkę w nosie, niż ten smak na języku.

Szpital był tylko początkiem, a przede mną jeszcze długa droga do całkowitego wyzdrowienia. Pocieszający jest fakt, że mam wsparcie w rodzinie i w przyjaciołach. Teraz jestem świadoma, że to, co się ze mną działo, było po prostu samobójstwem, które doszłoby do skutku, gdyby nie wołanie o pomoc stłumionej przez chorobę MNIE. Tak naprawdę, uratowałam sama siebie i jestem z tego dumna.

Tak, jak stwierdzono na oddziale: "Jesteś pierwszą osobą od 4 lat, która przyznała się do problemu z zaburzeniami odżywiania i poprosiła o pomoc."

Moją najniższą wagą było 39kg, przy wzroście 160cm. Aktualnie ważę 45kg i jestem zadowolona z tego, jak wyglądam. 

Kochani,
Nigdy się nie poddawajcie i walczcie do utraty tchu. Wasz los trzymacie w swoich dłoniach i to Wy decydujecie, jak potoczy się życie. Zawsze bądźcie sobą i nie pozwalajcie omamić się chorobom. Jesteście silni, więc pokazujcie tą siłę. 

Wasza A.