Zimowo-jesienny outfit i mały spacer

04:24

I n s p i r a c j a


Czuliście się kiedyś zainspirowani? Pchnięci do działania? Zachęceni do osiągania celów, spełniania marzeń? Ja czuję się tak od początku jesieni, od początku jesieni też COŚ non stop staje mi na drodze do tworzenia. 
Rano, korzystając ze słonecznej pogody, bez większego namysłu szybko ubrałam to, co z resztą chciałam zaprezentować na blogu od dłuższego czasu, chwyciłam aparat i zapinając płaszcz w biegu skierowałam się do pobliskiego parku. Wszystko odbyło się chaotycznie z jednego powodu - pogoda jest zmienna, jak mój humor podczas jesieni. Nie chciałam pozwolić umknąć słońcu. 



 Nie będę ukrywać - dzisiaj również nie wszystko wyszło tak, jak to sobie zaplanowałam. Może powiedzenie, że los rzucał mi kłody pod nogi to nieco za wiele, ale cóż, było ciężko. Z początku aparat odmówił posłuszeństwa - nie byłam w stanie złapać ostrości, długo grzebałam w ustawieniach, zanim przywróciłam system do względnie dobrego stanu. 


 W powrocie udało mi się uchwycić parę miejsc z miejscowego szpitalika - w przyszłości najprawdopodobniej muzeum porcelany (różne chodzą plotki, sama już nie wiem, które są prawdziwe).





Na sam koniec - coś ważnego dla mnie. Od przeszło dwóch lat lubuję się w ciuchach używanych, niechcianych, niekiedy posiadających mniejsze lub większe wady. Tak, tak, jestem jedną z tych osób, które do lumpeksu wpadają zaraz po wywieszeniu kartki "nowy towar". Początkowo nie potrafiłam dopasować jednego do drugiego, musiałam wypracować sobie "oko", wyszkolić umysł, ażeby potrafił raz na jakiś czas podsunąć mi wizję możliwego outfitu. 
Tym samym chciałabym Wam raz na jakiś czas prezentować moje pomysły, stworzone z ubrań pozyskanych tylko i wyłącznie ze sklepów z odzieżą używaną. Do czego dążę? Wierzcie mi, lub nie - ubierzecie się tam lepiej niż w niejednej sieciówce (tym samym odsuniecie się od wspierania wyzysku dzieci - taniej siły roboczej) i to za śmieszne pieniądze. 



Golf - ok.5zł
Sweter - 6zł
Spodnie - 8zł
Buty - 30zł

Niestety, muszę Was przeprosić. Zrobiłam jedynie dwa, do tego niezbyt dokładne zdjęcia. Wszystko za sprawą polowań w lesie. Machnęłam ręką na znak - nie weszłam jednak głębiej w las, co to, to nie. Zeszłam na sporą polanę nieopodal dróżki, stwierdziłam, że tak będzie bezpiecznie. Po zrobieniu drugiego zdjęcia nieopodal rozległy się strzały, więc dla własnego bezpieczeństwa postanowiłam zabrać rzeczy i wrócić do domu. 

Wasza A.

Jesień to czas blogowania

07:37


Nawet nie podejmuję się pisania jesiennego wstępu po raz enty. Zamiast tego, wytłumaczę sens tytułu posta. Co roku wracam tutaj jesienią, wczytuję się w stare posty i łapię niebywałą wenę, która równie szybko ze mnie upływa. Wcześniej był pomysł na lalki, później opisywanie życia ze zwierzętami, co teraz? Teraz moda. Wciąż szukam siebie i czegoś, w czym będę czuła się dobrze, pozostanę przy tworzeniu i nie odpuszczę pisania wraz z nadejściem lata. 

U mnie (jak zwykle) wiele się pozmieniało, ale to temat nie na ten post. Może kiedyś, przy odrobinie pewności siebie opowiem, cóż też wyczyniałam przez prawie rok nieobecności na blogu. Tymczasem uraczę Was ostatnimi zdjęciami ze spontanicznej mini-sesji zdjęciowej. Powiem tylko, że więcej czasu zajął nam makeup i outfit, niż samo robienie zdjęć. 







Na zakończenie zdjęcie, które wyszło zupełnie przypadkowo i nie mam zielonego pojęcia, o co właściwie mi chodziło. 


Wasza A.

Paczka z Korei Południowej

01:05

Nie raz, ani nie dwa marzyliście o tym, jak przyjemnie byłoby mieć przyjaciół w różnych krajach. Jak miło byłoby pozyskiwać rzetelne informacje na temat kultury za granicą. Ja też marzyłam. Marzyłam o wielkiej przyjaźni z obcokrajowcem, o odwiedzinach i podróżach. Cóż, na razie zadowalam się jedynie paczkami i długimi wieczorami spędzonymi na rozmowach internetowych, ale nie można mieć wszystkiego. I tak jestem szczęśliwa. 


Poznałam go na internetowej stronie "InterPals", z której dosyć szybko przenieśliśmy się na popularne w Korei Południowej KakaoTalk. Wówczas wiedziałam niewiele o tamtym kraju, bo czego mogę się dowiedzieć jedynie poprzez słuchanie tworzonej tam muzyki? Naprawdę niewiele. 
Nie będę przedłużać, ani rozpisywać się o mojej znajomości z tamtejszym mieszkańcem. Pokażę wam jednak paczkę, którą odebrałam już jakiś czas temu i zapomniałam o fakcie, że miałam się tym z wami podzielić. 





Ostre koreańskie przyprawy były przysłane specjalnie dla mojej siostry. Próba smaku już była! Ostre przyprawy z Polski to nic, uwierzcie mi

Dwie zakładki do książek i urocza, zimowa kartka

A cóż to?

Tak, tak. To nic innego, jak przepyszne ciastka, idealne na popołudnia z kawą\herbatą w gronie rodziny


W pudełku znajdowała się jeszcze jedna rzecz. Po jej otwarciu ukazały mi się sklerotki i kolorowe znaczniki do książek. Zdjęcie tego cudeńka po prostu mi się nie udało, a na tę chwilę nie mam możliwości zrobienia drugiego.

Na teraz to wszystko, co chciałam wam pokazać. Aktualnie oczekują dwóch paczek (jedna dla konia, druga z Korei), więc jeżeli owe dojdą w krótkim odstępie czasu, to wrzucę wszystko w jednym poście. I teraz pytanie do was: Czy jesteście zainteresowani tym, co wysyłam do przyjaciela i co od niego dostaję? Czy chcielibyście, abym relacjonowała wam to wszystko w postach? Jeżeli tak, to koniecznie poinformujcie mnie w komentarzach c:
Wasza A









Chyba o czymś zapomniałam (19.11.2017)

02:00

Już miesiąc temu u progu moich drzwi zawitała jesień. Nie to, żebym miała coś przeciwko - naprawdę ją lubię. Wraz z nią pojawiają się kolory w lasach, dni się nieco skracają (dzięki temu jestem w stanie zaobserwować wschody i zachody słońca, nie trudząc się ze wstawaniem o nieludzkich godzinach) i w końcu mogę wbić się w moje ulubione, cieplutkie golfy, długie spodnie i a'la glany. Niestety, ów pora roku niesie ze sobą także mniej przyjemne rzeczy - chandra. Cóż, jestem pewna, że każdy z was miał już z nią do czynienia i takie pojęcie nie jest dla was obce. Mnie trzyma się ona już od ponad miesiąca - kiepsko, nie?

W każdym razie, między innymi przez nią nie miałam ochoty na jakiekolwiek sesje zdjęciowe lalek, ani nawet fotografowanie komórką (szczyt lenistwa i złego humoru). Dzisiaj w końcu mnie tknęło, że na dobrą sprawę, to nie pisałam tu od wakacji a w końcu pojawiła się okazja na zdobycie materiału do postu. Oczywiście, nie przemyślałam tego, że na dworze robi się coraz zimniej i mroczniej, tak więc letnie sukienki dziewcząt niezbyt nadają się do takowej scenerii. W taki właśnie sposób zniechęciłam się podwójnie i walnęłam pomysł na zdjęcia w cholerę - znowu.

A podczas jazdy nad wodę przemyślałam jeszcze raz tematykę mojego bloga i olśniło mnie, że nie jest on stricte o lalkach, w pierwotnej wersji miał być on O MNIE. O ile nie uważam się za osobę szczególnie interesującą, bo przecież ani nie podróżuję zbyt wiele, ani też nie znam się na makijażu, którym można by się chwalić w internecie, to pozostają jeszcze moje zwierzęta, których jak na standardy średniego mieszkania w bloku, jest całkiem sporo.
Tak też postanowiłam stworzyć nową zakładkę na blogu, a inspirując się innymi ludźmi, stwierdziłam, że od czasu do czasu mogłabym poruszyć tutaj temat mody - w końcu on również mnie interesuje. Nie przedłużając (bo już wystarczająco się rozpisałam) wrzucam wam kilka zdjęć z wakacji, z koniem, którego dzierżawię i życzę miłego poniedziałku!







Wasza A

Warszawa #2

06:17

Pierwszy raz tak często nosiłam przy sobie lalkę i aparat. 

Witam Was, tego wtorkowego, słonecznego popołudnia. Czekałam na dodanie tego wpisu wystarczająco długo. 
Mimo, że pogoda nie do końca dopisywała, zrobienie kilku sesji bąblowi nie było większym problemem. No i ważna sprawa - Faith została przechrzczona na Zoję, z powodu, iż jej pierwsze imię niezwykle plątało mi język przy wymowie, dlatego też zazwyczaj nazywałam ją 'lalką'. Tak, tak, wiem, lenistwo. 
Nie przedłużając, zapraszam na zdjęcia.


 Zoja: Strasznie razi mnie słońce, możemy już kończyć?



 (spojler dotyczący następnego wpisu, ups)





Więc tak - ja i bąbel bawiłyśmy się przednio, tym bardziej, że to jej pierwszy raz w obitsu. Miałyśmy nawet akcję z uciekającymi, zmiennymi łapkami, które o mały włos nie skończyły w fontannie! Ale, co tam, przynajmniej Zoja mogła się ze mnie pośmiać. 

Wasza A


Warszawa #1

04:47



Tłumy ludzi, gwar, masa samochodów, wysokie, przeszklone budynki, zapracowani dorośli, przemierzający drogę do domu transportem miejskim. No i turyści. Aparaty, flesze, śmiechy, masa narodowości, prośby o zrobienie zdjęcia, uśmiechy, badające spojrzenia. 

Tak mniej więcej przedstawia się Warszawa z mojego punktu widzenia. Oczywiście, mogłabym opisywać moje doznania jeszcze trochę, ale po co? Sami odwiedźcie to ogromne miasto! Mówię z ręką na sercu - warto. 
Może od początku. 
Spędziłam w stolicy 5 dni. Przybyliśmy w pochmurne, niedzielne popołudnie. Byłam raczej pewna, że jedyne, co tego dnia będzie dane mi zobaczyć, to ogromne mieszkanie cioci i ewentualnie widoki z balkonu na zaciszne osiedle. A tu proszę, niespodzianka. 
Spontanicznie wybrałyśmy się wieczorem do Złotych Tarasów, a po ich zamknięciu spacerowałyśmy wokół Pałacu Kultury, robiłyśmy masę zdjęć i wygłupiałyśmy, bo przecież nikt nas tam nie zna! Ach, no i co z tego? Ludzie i tak robili nam zdjęcia. Przynajmniej wywołałyśmy na czyichś twarzach uśmiech. To się ceni, nie? 



(Stworzenie Adama, wersja "wieśniaczki w wielkim mieście")

Następne było Stare Miasto. Stwierdziłyśmy, że co tam nam - wystroimy się! Śliczne sukienki, dopracowany, delikatny makijaż, eleganckie buty (no, prawie) no i proszę bardzo - mieszkanki Warszawy jak nic! Nikt nie rozpozna, że my ze wsi.
No tak, pomarzyć zawsze można. Nawet nie zdążyłyśmy pokonać schodów prowadzących na starówkę, kiedy to pojedyncze kropelki zaczęły spadać z nieba na nasze dopracowane outfity, a burza dała o sobie się we znaki.
To oczywiście nie zatrzymało nas - zrobiłyśmy to wymarzone zdjęcie z Zigim...no i z ludźmi w kurtkach z parasolkami w tle. 


No dobra, co dalej? A, tak. Odwiedziliśmy jeszcze Zamek widoczny w tle. 



Następnego dnia, wykorzystując fakt, że ciągle lało (grzmiało, sypało gradem i ogólnie - zima idzie), wybrałyśmy się do Arkadii. Kupiłam buty na wesele, wydałam 18zł na kawę w Starbucksie (nie żałuję!) i obeszłam wszystkie księgarnie.
A później, znowu całkowicie spontanicznie wsiadłyśmy w autobus, a później metro i tak oto wylądowałyśmy w tigerze (ale o tym w następnym poście).

Środa upłynęła nam na zwiedzaniu Muzeum Powstania Warszawskiego - najbardziej wyczekiwanego punktu wycieczki przez moją przyjaciółkę. Nie powiem, że było fajnie. Bo nie było. Było interesująco, przygnębiająco i przerażająco. Cieszę się, że tam poszłam i poznałam trochę więcej historii, zobaczyłam niecenzuralne fotografie ujawniające, co działo się z ludźmi podczas II wojny światowej. O tym nie dowiedziałabym się w szkole. Co to, to nie. W każdym razie, wyciągnęłam aparat dopiero po wyjściu stamtąd. 


Później jeszcze chciałyśmy zobaczyć ogrody na dachu, ale rozpętała się burza. Ups.


No i czwartek - piękna pogoda. Wisła w takim czasie wygląda przepięknie. No i tętni życiem. Ostatni raz, gdy tam byłam, pływał tylko prom. Nawet lodów nie serwowali! A teraz? Teraz można tam spędzić cały dzień i nie zazna się nudy. 




Później jeszcze obejrzałyśmy (chyba) Zamek od dupy strony. Mało tego, zostałam zaciągnięta to historycznego tunelu w butach ze zdjęć wyżej. Pokój duszy moich stóp. 



Na końcu odwiedziłyśmy jeszcze fontanny.




A Warszawę pożegnałyśmy ostatnim spacerem po Parku Bródnowskim. 





Na zakończenie - tak, pokazałam twarz, straciłam anonimowość. Nie wstydzę się tego, co robię i nie będę się ukrywała.

Wasza A




LENISTWO BIERZE GÓRĘ

16:51

Słońce, delikatny wiaterek muskający z lekka opalone policzki, szum morza i nieustające wrzaski mew, spokojna muzyka płynąca w słuchawkach. O tak - tak mniej więcej wyglądał mój wypad nad morze. No, dodajcie jeszcze ogromne lenistwo i cholerną nieśmiałość. 


Przed wyjazdem do Ustronia Morskiego, kiedy to pakowałam dziewczynki, na twarz zleciało mi nic innego, jak połamana rączka Faith. To mi uświadomiło, że, cholera - od dawna powinnam mieć już obitsu, skoro nawet mało ruszany stock ot tak się sypie. 
No i miedzy innymi to sprawiło, że już totalnie nie miałam ochoty na jakiekolwiek zdjęcia. Madlene, Columbine i Melanie po prostu przesiedziały dziesięć dni w walizce, po czym ruszyły w drogę powrotną. W domu je rozpakowałam, popatrzyłam no i wróciłam do rutyny. 
Kilka razy zaglądnęłam na bloga, próbowałam coś napisać a po paru zdaniach odpuszczałam, usuwałam moje wypociny i na tym się mniej więcej kończyło moje super częste blogowanie!
Siostra zasugerowała, że na własną rękę znajdzie obitsu i mi je kupi. Byłam zadowolona, ale po ostatnich razach zraziłam się do jakiegokolwiek zamawiania przez internet, więc nie liczyłam na zbyt wiele. 

No i przyszedł dzień, kiedy to moja siostra przyjechała w odwiedziny. I wiecie co mi przywiozła? OBITSU 11! Tak, dokładnie. 
No więc, pierwszym zawodem było to, że totalnie nie ogarnęłam jak mam je założyć. Patrzyłam, prawie płakałam, oglądałam tutoriale - no nic, ułomność trzeciego stopnia. 
Aż w końcu, zdesperowana, żeby w końcu doprowadzić Faith do stanu używalności, zapytałam dziewczyn z konferencji lalkowej, które podesłały mi świetny poradnik. No i jest. 
Nocne zdjęcia przy lampce, ale zawsze coś tam widać. 





Teraz tylko pozostało mi w miarę ogarnąć wiga i załatwić jakieś ubrania, bo już w niedzielę wyruszam do Warszawy, z której już na pewno nie wyjadę bez zdjęć!

Wasza A