Warszawa #2

06:17

Pierwszy raz tak często nosiłam przy sobie lalkę i aparat. 

Witam Was, tego wtorkowego, słonecznego popołudnia. Czekałam na dodanie tego wpisu wystarczająco długo. 
Mimo, że pogoda nie do końca dopisywała, zrobienie kilku sesji bąblowi nie było większym problemem. No i ważna sprawa - Faith została przechrzczona na Zoję, z powodu, iż jej pierwsze imię niezwykle plątało mi język przy wymowie, dlatego też zazwyczaj nazywałam ją 'lalką'. Tak, tak, wiem, lenistwo. 
Nie przedłużając, zapraszam na zdjęcia.


 Zoja: Strasznie razi mnie słońce, możemy już kończyć?



 (spojler dotyczący następnego wpisu, ups)





Więc tak - ja i bąbel bawiłyśmy się przednio, tym bardziej, że to jej pierwszy raz w obitsu. Miałyśmy nawet akcję z uciekającymi, zmiennymi łapkami, które o mały włos nie skończyły w fontannie! Ale, co tam, przynajmniej Zoja mogła się ze mnie pośmiać. 

Wasza A


Warszawa #1

04:47



Tłumy ludzi, gwar, masa samochodów, wysokie, przeszklone budynki, zapracowani dorośli, przemierzający drogę do domu transportem miejskim. No i turyści. Aparaty, flesze, śmiechy, masa narodowości, prośby o zrobienie zdjęcia, uśmiechy, badające spojrzenia. 

Tak mniej więcej przedstawia się Warszawa z mojego punktu widzenia. Oczywiście, mogłabym opisywać moje doznania jeszcze trochę, ale po co? Sami odwiedźcie to ogromne miasto! Mówię z ręką na sercu - warto. 
Może od początku. 
Spędziłam w stolicy 5 dni. Przybyliśmy w pochmurne, niedzielne popołudnie. Byłam raczej pewna, że jedyne, co tego dnia będzie dane mi zobaczyć, to ogromne mieszkanie cioci i ewentualnie widoki z balkonu na zaciszne osiedle. A tu proszę, niespodzianka. 
Spontanicznie wybrałyśmy się wieczorem do Złotych Tarasów, a po ich zamknięciu spacerowałyśmy wokół Pałacu Kultury, robiłyśmy masę zdjęć i wygłupiałyśmy, bo przecież nikt nas tam nie zna! Ach, no i co z tego? Ludzie i tak robili nam zdjęcia. Przynajmniej wywołałyśmy na czyichś twarzach uśmiech. To się ceni, nie? 



(Stworzenie Adama, wersja "wieśniaczki w wielkim mieście")

Następne było Stare Miasto. Stwierdziłyśmy, że co tam nam - wystroimy się! Śliczne sukienki, dopracowany, delikatny makijaż, eleganckie buty (no, prawie) no i proszę bardzo - mieszkanki Warszawy jak nic! Nikt nie rozpozna, że my ze wsi.
No tak, pomarzyć zawsze można. Nawet nie zdążyłyśmy pokonać schodów prowadzących na starówkę, kiedy to pojedyncze kropelki zaczęły spadać z nieba na nasze dopracowane outfity, a burza dała o sobie się we znaki.
To oczywiście nie zatrzymało nas - zrobiłyśmy to wymarzone zdjęcie z Zigim...no i z ludźmi w kurtkach z parasolkami w tle. 


No dobra, co dalej? A, tak. Odwiedziliśmy jeszcze Zamek widoczny w tle. 



Następnego dnia, wykorzystując fakt, że ciągle lało (grzmiało, sypało gradem i ogólnie - zima idzie), wybrałyśmy się do Arkadii. Kupiłam buty na wesele, wydałam 18zł na kawę w Starbucksie (nie żałuję!) i obeszłam wszystkie księgarnie.
A później, znowu całkowicie spontanicznie wsiadłyśmy w autobus, a później metro i tak oto wylądowałyśmy w tigerze (ale o tym w następnym poście).

Środa upłynęła nam na zwiedzaniu Muzeum Powstania Warszawskiego - najbardziej wyczekiwanego punktu wycieczki przez moją przyjaciółkę. Nie powiem, że było fajnie. Bo nie było. Było interesująco, przygnębiająco i przerażająco. Cieszę się, że tam poszłam i poznałam trochę więcej historii, zobaczyłam niecenzuralne fotografie ujawniające, co działo się z ludźmi podczas II wojny światowej. O tym nie dowiedziałabym się w szkole. Co to, to nie. W każdym razie, wyciągnęłam aparat dopiero po wyjściu stamtąd. 


Później jeszcze chciałyśmy zobaczyć ogrody na dachu, ale rozpętała się burza. Ups.


No i czwartek - piękna pogoda. Wisła w takim czasie wygląda przepięknie. No i tętni życiem. Ostatni raz, gdy tam byłam, pływał tylko prom. Nawet lodów nie serwowali! A teraz? Teraz można tam spędzić cały dzień i nie zazna się nudy. 




Później jeszcze obejrzałyśmy (chyba) Zamek od dupy strony. Mało tego, zostałam zaciągnięta to historycznego tunelu w butach ze zdjęć wyżej. Pokój duszy moich stóp. 



Na końcu odwiedziłyśmy jeszcze fontanny.




A Warszawę pożegnałyśmy ostatnim spacerem po Parku Bródnowskim. 





Na zakończenie - tak, pokazałam twarz, straciłam anonimowość. Nie wstydzę się tego, co robię i nie będę się ukrywała.

Wasza A




LENISTWO BIERZE GÓRĘ

16:51

Słońce, delikatny wiaterek muskający z lekka opalone policzki, szum morza i nieustające wrzaski mew, spokojna muzyka płynąca w słuchawkach. O tak - tak mniej więcej wyglądał mój wypad nad morze. No, dodajcie jeszcze ogromne lenistwo i cholerną nieśmiałość. 


Przed wyjazdem do Ustronia Morskiego, kiedy to pakowałam dziewczynki, na twarz zleciało mi nic innego, jak połamana rączka Faith. To mi uświadomiło, że, cholera - od dawna powinnam mieć już obitsu, skoro nawet mało ruszany stock ot tak się sypie. 
No i miedzy innymi to sprawiło, że już totalnie nie miałam ochoty na jakiekolwiek zdjęcia. Madlene, Columbine i Melanie po prostu przesiedziały dziesięć dni w walizce, po czym ruszyły w drogę powrotną. W domu je rozpakowałam, popatrzyłam no i wróciłam do rutyny. 
Kilka razy zaglądnęłam na bloga, próbowałam coś napisać a po paru zdaniach odpuszczałam, usuwałam moje wypociny i na tym się mniej więcej kończyło moje super częste blogowanie!
Siostra zasugerowała, że na własną rękę znajdzie obitsu i mi je kupi. Byłam zadowolona, ale po ostatnich razach zraziłam się do jakiegokolwiek zamawiania przez internet, więc nie liczyłam na zbyt wiele. 

No i przyszedł dzień, kiedy to moja siostra przyjechała w odwiedziny. I wiecie co mi przywiozła? OBITSU 11! Tak, dokładnie. 
No więc, pierwszym zawodem było to, że totalnie nie ogarnęłam jak mam je założyć. Patrzyłam, prawie płakałam, oglądałam tutoriale - no nic, ułomność trzeciego stopnia. 
Aż w końcu, zdesperowana, żeby w końcu doprowadzić Faith do stanu używalności, zapytałam dziewczyn z konferencji lalkowej, które podesłały mi świetny poradnik. No i jest. 
Nocne zdjęcia przy lampce, ale zawsze coś tam widać. 





Teraz tylko pozostało mi w miarę ogarnąć wiga i załatwić jakieś ubrania, bo już w niedzielę wyruszam do Warszawy, z której już na pewno nie wyjadę bez zdjęć!

Wasza A